
Artykuły i wycinki prasowe Powróć do listy
Bodźce do rozpoczęcia poszukiwań swoich korzeni
Niestety nie znam nazwiska autora artykułu i redakcji wydającej. Jeśli otrzymam te dane, chętnie uzupełnię.
- W naszej rodzinie krążyła opowieść, że nazwisko Rembikowski przyjął prapradziadek, który był szlachcicem i został wywieziony po powstaniu styczniowym - opowiada Ewa Rembikowska. - Kiedy sprawdziłam tę historię, okazało się, że to nieprawda.
Można dostać list. Nie za pośrednictwem poczty - takie listy znajduje się na grobach. Podpisane są nazwiskiem twoim albo któregoś z twoich dziadków, ale nie znasz nadawcy i do tego dnia nie zdawałeś sobie sprawy z jego istnienia. W ten sposób chcą się z tobą porozumieć twoi dalecy krewni. - Nie wiedziałam, że mam tak ogromną rodzinę - mówi Maria Kosicka. - W liście były rzeczy, o których nie miałam pojęcia, np. że nekrologi mojego dziadka były wydrukowane w "Kurierze Warszawskim".
Można też zacząć bardziej nowocześnie: nudząc się, dla zabawy wklepiesz w wyszukiwarkę internetową swoje nazwisko i wyskoczy ci link do strony genealogicznej, gdzie ktoś poszukuje osób o twoim akurat nazwisku...
Start

Gdy nikt z rodziny nie może nic powiedzieć, pozostają inne źródła. Najczęściej archiwa państwowe, w których przechowywane są dawne księgi parafialne i spisy ludności. Przydają się też stare księgi adresowe, książki telefoniczne. Ogromnym źródłem informacji jest internet, zawierający mnóstwo baz danych (np. na amerykańskiej stronie o Ellis Island można znaleźć informacje o milionach emigrantów, którzy przewinęli się przez ten port na przestrzeni ostatnich stu kilkudziesięciu lat). Na stronach www o genealogii oprócz mnóstwa porad znajdują się też ogłoszenia o poszukiwanych przez kogoś osobach o danym nazwisku.
Szukasz przodków, znajdziesz problemy.

Czasem akta są, ale nie można się do nich dostać, bo na straży stoi potęga biurokracji. Ewa Rembikowska opowiada o swoich problemach z nadgorliwymi urzędnikami: - Chciałam uzyskać odpisy aktu zgonu dziadka i babci stryjecznej. Warszawski USC odmówił ich wydania, bo zgodnie z przepisami wydaje się je tylko potomkom w linii prostej, rodzeństwo dziadków już nie jest uznawane za rodzinę. W większości przypadków urzędnicy przymykają na to oczy, ale gdy trafi się na formalistów, aktów nawet nie można obejrzeć.
Marii Kosickiej w jednym z warszawskich kościołów nie pozwolono sfotografować aktu chrztu jednego dziadka i aktu zgonu drugiego. - Odesłano mnie po pozwolenie do kurii, mimo, iż miałam przy sobie wszystkie dokumenty i mogłam się wylegitymować, że jestem wnuczką - mówi.
Poprzez czas i granice

Poważną przeszkodą są też pieniądze. Genealogia to tylko z pozoru tanie hobby. W rzeczywistości dużo pieniędzy pochłaniają przejazdy albo koszty sprowadzenia mikrofilmów do miejscowego archiwum, a także opłaty archiwalne. Samo korzystanie z archiwów nic nie kosztuje, ale jak mówi Krupiński, archiwa postanowiły zarobić na genealogach. Cena wykonania jednej kserokopii to nawet kilkanaście złotych (np. w archiwum łódzkim).
Im większe są problemy, tym większa potem radość z odkryć. Po jeden pożółkły zapis w starej księdze zapaleńcy potrafią przejechać setki kilometrów, zainwestować dziesiątki złotych. Kilka linijek tekstu potrafi wiele powiedzieć komuś, kto wie, jak go czytać. Tylko z takiego zapisku Maria Kosicka dowiedziała się o historii, której nie opowiadał nikt w rodzinie. - Moja prababcia ze strony matki urodziła się jako dziecko nieślubne, 7 miesięcy przed ślubem rodziców. Nosiła nazwisko panieńskie swojej matki, dopiero od ślubu rodziców nazwisko swojego ojca - opowiada.
W poszukiwaniu ludzi

- Staram się wyobrażać sobie charaktery moich przodków - mówi Maria Kosicka. - Moja prababka ze strony ojca pochodziła z takiego miejsca, gdzie ludzie nie wychodząc z tej samej wsi rodzili się, żenili i umierali. I ona stamtąd wywędrowała do Warszawy, będąc kobietą. Wydaje mi się więc, że musiała być bardzo energiczną i dzielną osobą. W grę wchodziła być może jakaś romantyczna historia, bo ona była szlachetnie urodzona, a jej mąż nie. Może uciekli...

- Czasem mam wrażenie, że zanudzam swoją rodzinę - mówi Maria Kosicka o swoim drzewie genealogicznym. - Moja siostra mówi czasem, że mam misję, chociaż wydaje mi sie, że nie za bardzo łapie, kto jest, kto. Rodzina pomogła mi o, tyle, że ruszyła szuflady i powyciągała zdjęcia - i okazało się, że tego jest bardzo dużo.
Zdjęcia, kserokopie wyciągów metrykalnych, starych ogłoszeń, listy, pamiętniki - wszystko jest starannie zbierane, utrwalane na dyskach komputera albo przechowywane w segregatorze. "Na wieczną rzeczy pamiątkę". Po to, aby oni i ich dzieci wiedziały, skąd pochodzą. Ewa Rembikowska: - Interesuje mnie mała historia, historia tworzona przez zwykłych ludzi. Tych, o których nie piszą w podręcznikach. Aby wielki wódz mógł coś zburzyć, zwykły Kowalski musiał najpierw coś zbudować.
Katarzyna Gąg